wtorek, 29 października 2013

Poznań- Dzień Podróżnka

Drugi dzień pobytu w Poznaniu został tak nazwany z kilku powodów. Inspiracją był kuzyn, który w sobotni poranek przywitał nas smsem- „Witajcie podróżnicy”. I stąd nazwa dnia. Rozpoczęliśmy go wyjazdem do Puszczykówka. Pamiętam, że ilekroć przejeżdżałam przez tę miejscowość w drodze do Poznania, obiecywałam sobie, że kiedyś zawitamy do muzeum Fiedlera. Nigdy się jednak nie udało. Koniecznie należało to nadrobić. I tak o godz. 10.00 wysiedliśmy na maleńkim dworcu w sercu Wielkopolskiego Parku Narodowego.


Muzeum nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia. Trochę tchnęło ubiegłym wiekiem, trochę kiczowatością i chęcią zysku właścicieli. Może te 24 lat temu byłabym zadowolona, teraz pojawiło się tylko rozczarowanie. Po wielkim podróżniku, autorze genialnych reportaży z różnych stron świata, autorze, który w nas, pokoleniu wychowanym w socjalizmie, zaszczepiał marzenia o dalekich podróżach, pozostało trochę zakurzonych pamiątek, gablotki z motylami, wycinki prasowe i książki.
W podziemiach wśród pajęczyn wyeksponowano „Świat Indian” , wśród których stał i nasz podróżnik. Na maleńkim placyku hucznie nazwanym „Ogrodem Tolerancji” stłoczono repliki kilku posągów i rozpadające się kipi. Po drugiej stronie wystawiono… piramidę, z rzekomo leczniczymi właściwościami- sfotografowałam nawet cennik, bo szczerze powiedziawszy oboje nie wiedzieliśmy , czy śmiać się, czy płakać.

Ślubny zainteresował się repliką samolotu hurricane, ja wolałam replikę Santa Marii Kolumba.  Zwiedzanie całości zajęło nam niecałą godzinę. 
Trochę zawiedzeni wróciliśmy na dworzec i o dworcu chciałabym kilka słów napisać. Otóż po pierwsze był… wyremontowany z czynną stylową kafejką, gdzie napiliśmy się kawy i czekolady w filiżankach, a nie w papierowych kubkach! 
Akurat siedział tam miejscowy bywalec, trochę dziwak, trochę społecznik. Opowiedział nam o swojej walce z władzami o drzewa.
Na zewnątrz były ławeczki i działający zabytkowy z pewnością zegar.





Drugim punktem sobotniego programu było zwiedzanie Toursalonu na targach poznańskich. Decyzje o wizycie na targach podjęliśmy w piątek wieczorem, gdy okazało się, że swoje stoisko wystawia zaprzyjaźniony z nami Kajtur, o którym niedawno pisałam tu.
Przeszliśmy przez salę, zakupiliśmy bułgarskie słodkie pieczywo, spróbowaliśmy piwa ze Wschowy.

Bez większych problemów znaleźliśmy Centrum Rozrywki Aktywnej z ciekawie przygotowana ekspozycją. Potem Ślubny zasiadł nad talerzem jadła, a ja poszalałam między stoiskami. Tu posłuchałam informacji o wyspie Uznam, tam o szlakach rowerowych Opolszczyzny. Tu napiłam się kawy zbożowej, tam spróbowałam miodu. W czasie swojej ekspresowej wyprawy przez Polskę zebrałam pokaźną reklamówkę ulotek, map i przewodników.
Partnerem targów była Japonia, więc i na stoisku japońskim postałam przez chwile przyglądając się, jak animatorki wraz z dziećmi wyczarowują cudeńka z papieru.
Ostatnim elementem Dnia Podróżnika było spotkanie z wspomnianym wcześniej kuzynem. Spotkanie o tyle ciekawe, że pierwsze w realu. Przez sześć lat wymienialiśmy się mailami, czatowaliśmy , pisaliśmy smsy. Teraz nadszedł czas na spotkanie i było to spotkanie niezwykle udane.

Wieczór spędziliśmy w hotelu Gromada na uroczystej kolacji z lampką wina. 

4 komentarze:

  1. No to za zdrowie Podroznika ( ow ). buziaki i pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. A muszę przyznać, że w Poznaniu nigdy nie byłam... :)

    Ciekawe spostrzeżenie o tej regionalnej modzie! :)

    Wiesz, my mieszkamy niedaleko od Warszawy, czy z grubsza w centrum kraju, choć regionalnie jeszcze na Podlasiu. I faktycznie na grobach kładzie się tutaj wszystko. Zazwyczaj w dobrym tonie jest postawienie donicy z kwiatami żywymi lub wazonu ze sztucznymi + wieńca lub stroika + kilku zniczy. Niektórzy ludzie jakoś nie znają umiaru i czasami przeładowują grób zniczami, kwiatami lub stroikami. Widać to nawet chyba na kilku fotkach. Ale są też osoby, które bardzo skromnie ubierają grób - po prostu go czyszczą i stawiają kilka zniczy. Myślę, że wiele tu zależy od gustu i własnych preferencji, ale faktycznie nie stroni się u nas ani od kwiatów żywych, ani tych sztucznych, ani różnego rodzaju wieńców i stroików. Większość osób je kupuje, ale np. moja mama zawsze sama robi stroik lub wieniec - tak jest taniej i bardziej oryginalnie. W moim rodzinnym mieście kradzieże jakoś się nie zdarzają, a przynajmniej nigdy nie słyszałam o tym, by komuś coś z grobu zginęło, więc ludzie sobie nie żałują i stawiają na płytach co tylko się da... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite są takie spotkania z krewnymi, których się nigdy nie widziało. Sama mam kilka takich na koncie i jak dotąd były to początki rozwijających się ciekawych znajomości, nie tylko czysto rodzinnych, ale także koleżeńskich, jeśli można o takich mówić w gronie krewnych. Mieszkamy stosunkowo niedaleko siebie, studiujemy na tych samych uczelniach, więc jest też możliwość spotkań poza tymi oficjalnymi zlotami rodzinnymi z różnych okazji.
    W odpromienianie nie wierzę i wydaje mi się to bujdą na resorach, chociaż nam kilka osób, które skorzystały z tego "dobrodziejstwa" i są zadowolone, więc skoro im pomogło, to niech będzie. Ja nie skorzystam.
    Kiedy czytałam o klimatycznej kafejce, przypomniał mi się stylizowany lokal w Żelazowej Woli, na pewno jeszcze o nim napiszę.
    Muzeum... rzeczywiście rozczarowuje. Niestety.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No to ciekawe miejsca wybraliście do odwiedzenia. Ludzie zazwyczaj nie zapuszczają się do takich obiektów, zwłaszcza tubylcy :D
    Jedyna wada to taka, że jak już odwiedzimy muzeum, to szybko do niego nie wrócimy...

    OdpowiedzUsuń