sobota, 2 września 2017

O jabłkach,borówkach i pająku

Późne lato. W powietrzu czuć już oddech jesieni. Pachnie ziołami,owocami i grzybami, to taka woń niepodobna do zapachów innych pór roku. O poranku ściele się mgła, apotem wpadamy w sieci pająków i motamy się babim latem.
Korzystając z przyjemnej aury i tego, że uporałam się z wszyskimi urzędowymi sprawami, wsiadłam na rower i pojechałam do lasu. W planie miałam zbór borówek, bo przecież bez borówkowych dżemów nie obejdą się żadne święta, żaden uroczysty obiad. 
Na trasie wiał silny pólnocny wiatr, dlatego zdecydowałam się nie jechać do Pogorzelicy, tylko w Zapolcach skręcić w pola i polnym duktem dojechać do nadmorskiego lasu. Po drodze odwiedziłam zdziczałą jabłoń. Prawdopodobnie antonówkę. Widać, ze w tym roku nie miała jeszcze gości,bo ścieżka ku niej była ledwo widoczna, prawie niedostępna ludziom (przcisnęłam się tylko ze względu na mikroskopijne gabaryty). Oplacało się przedrzeć przez gąszcz pokrzyw i tarniny. Za żywopłotem pod jabłoniowym sklepieniem leżało mnóstwo wielkich, żółto zielonych owoców. Zebrałam pełen plecak najładniejszych jabłek i pojechałam dalej, rozglądając się wokół- z krzewów zwieszały się kiście dojrzałego bzu i kaliny, na polu pracował spóźniony kombajn ( pisałam już, że ulewne deszcze uniemożliwiły naszym rolnikom wjazd na pola) 
Wreszcie wjechałam w las. Droga z głebokimi koleinami pełnymi wody utrudniała dotarcie do moich ulubionych wydm. Wreszcie wyjechałam z lasu bagiennego na wyższe tereny z sosnowym lasem nadmorskim, polami borówek, jagód, bagna zwyczajnego lub mchów i porostów. Uwielbiam ten nadmorski las. Zjechałam ze ścieżki rowerowej na wydmy. Początkowo zamiast borówek znajdowałam grzyby. Potem jednak pojawiły się i coraz bogatsze borówkowe połacia. zaaferowana zbieraniem nie zauważyłam pajęczej sieci. 
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Czułam jego emocje: zaskoczenie i strach. Gdyby mógł, fuknąłby na mnie, intruza w jego świecie. Jak mogłam nie zauważyć misternej pajęczyny rozwieszonej między drzewami?! Ostrożnie wycofywałam się, by wyrządzić jak najmniej szkód w cudownej plecionce. A on? On skonfudowany pobiegł po ledwo wodocznej niteczce w górę, by za moment usadowić się na środku ogromnej pajęczyny. Niestety nie chciał pozować i nie udało mi się moją wysłużoną komórką zrobić ostrego zdjęcia (ostrość poszła gdzieś w szyszki na wydmie)

Od tego momentu byłam już ostrożniejsza, nie chcąc narazić na stres kolejnego mieszkańca lasu. 
Nim się spostrzegłam, minęły trzy godziny spaceru i zbierania. Z pełnym wiaderkiem borówek, jabłkami i grzybami wracałam do domu. Po drodze odwiedziłam teścow i sprezentowałam im grzyby. Mnie nie były potrzebne, a im zrobiłam niespodziankę.
W domu do wieczora smażyłam, przecierałam, gotowałam. Efekt: 12 słoiczków dżemu borówkowego, 6 słoików musu jabłowego o smaku piernikowym, 4 butelki soku z jabłek, 4 litry nastawu na ocet jabłkowy, a  wcześniej zebranane maleńkie czerwone jabłuszka włożyłam do dużych słojów, niech się kiszą

7 komentarzy:

  1. Podziwiam za te przetwory ! Ja juz od lat ich nie robie niestety. Inne wybory, inne priorytety I pewnie troche innéa codzienna konsumpcja. Alé tesknie do takiej wy prawdy wlasnie, do tych godzin spokojnego pyrczenia... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, inne wybory, Nianiu. Ale dzięki tej inności jest ciekawie i intrygująco. Ja podglądam Twoje podróże i czasem Ci zazdroszczę tej Francji i urlopu we Włoszech a Ty zazdrościsz mi swojskości i spokoju polskiej wsi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo, trzeba chwalić zapobiegliwe gospodynie. Ja już mam to za sobą. Dla jednej osoby nie ma sensu robić przetworów. Teraz tylko będąc w lesie zachwycam się wszelkim dobrem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu, u nas w tym roku ani jednego jabłka na jabłoniach, te stare odmiany odpoczywają, a młode drzewka jeszcze nie owocują; zatem kupione maliny przerabiam, może trochę węgierek zbiorę na powidła; bezgrzybowo zupełnie, bo susza okropna, niektóre strumienie wyschły, dopiero dziś zaczęło padać; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie to napisałaś... :)
    I świetne łowy z tymi jabłkami :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Spokój, cisza, las i grzyby. Piękne zastawienie, piękny czas.
    A komarów nie było? Bo mnie, Anno, zbieranie jagód kojarzy się z komarami. Chociaż jeśli już je zbieram, to nieco inaczej niż Ty: mają borówki są przeznaczone bezpośredniej i natychmiastowej konsumpcji :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aleksandro, no dla jednej osoby nie warto... U mnie jest wielu odbiorców.
    Mario, w Izerach też mamy suszę, ale grzyby są. Natomiast na Wybrzeżu było bardzo mokre lato, co przełożyło się z jednej strony na wysyp grzybów, ale z drugiej na bardzo niskie plony ( część rolników nie zabrała zbóż, bo sprzęt tonął w błocie). Dzikie jabłonie mają mnóstwo jabłek, natomiast moja ogrodowa też zrobiła sobie wolne.
    Sól, co roku zbieramy jabłka spod dzikich jabłoni. I chyba tych zbiorów będzie mi brakowało po wyprowadzce.
    Krzysiu, wiem, że zbierasz inaczej! Ale czerwonych borówek nie da się zjeść za dużo,bo to straszne kwasioły! Komary były, ale ja zapobiegliwie potraktowałam się sprayem przeciwko komarom i kleszczom.

    OdpowiedzUsuń