niedziela, 16 czerwca 2013

Rodzinnie w Choszcznie

Gdyby rok temu ktoś powiedziałby nam, że w Choszcznie wystąpimy prawie w komplecie, wyśmiałybyśmy go. Żadna z nas nie śmiała nawet marzyć, by ktoś poza mną i Gui chciał rowerem dalej niż na najbliższą plażę. Wystarczył jednak rok naszych opowieści snutych wieczorami, zdjęć pokazywanych przy rożnych okazjach i delikatnych napomknięć  że może jednak jakaś wycieczka na lody, może dalej niż do Mrzeżyna. 
I tak już w Niechorzu byłyśmy we trzy, a Choszczeński Maraton Rowerowy przejechaliśmy w czworo. 
Było cudnie. Jak zwykle w Choszcznie. W piątek zameldowaliśmy się na niesamowicie przyjaznej hali gimnastycznej, gdzie mieściło się biuro zawodów. Do wieczora witaliśmy się z kolejnymi znajomymi, spacerowaliśmy po Choszcznie i gadaliśmy, gadali do późna (po 22.00 zreflektowaliśmy się, że na naszych materacach rozsiadł się dosyć hałaśliwy klub dyskusyjny i że należy skończyć obrady, by iść spać).
W sobotę zgodnie z planem ruszyliśmy przed siebie. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że Ziemia Choszczeńska jest niezwykle urokliwa. Wielobarwne łąki, pola, jeziorka ukryte wśród lasów i pagórków. Górki i dolinki...
 Gdyby nie fakt, że przecież uczestniczyliśmy w maratonie, a na maratonie, jak powiedziała Gui, jedzie się, by mieć dobry wynik, to chyba co chwila zatrzymywałabym się, by zrobić zdjęcie kolejnym makom, bławatkom, kąkolom, czy łubinom. 
I tylko wiatr dawał się nam we znaki... potem okazało się, że nie tylko nam- wiatr stał się głównym bohaterem pomaratonowych rozmów.
Po 96 km trasy wjechaliśmy na metę, prawie wspólnie, rodzinnie. Po maratonie zjedliśmy przepyszny obiad na stołówce, potem odprowadziłyśmy Gui na pociąg do Wrocławia i już w trójkę poszliśmy nad jezioro... 
Ech ... jakże błogo leżało się na trawie i podziwiało słońce odbijające się w tafli wody...
Potem jeszcze dekoracja zawodników, dla nas bardzo miła, bo w naszych kategoriach niewielka jest konkurencja i zazwyczaj coś niecoś zdobywamy. Nie obyło się oczywiście bez rozmów, śmiechu, przekomarzania. Bo też atmosfera tego maratonu i doskonała organizacja, a także niezwykle sympatyczni i przyjaźni ludzie( członkowie i sympatycy klubu rowerowego VOYAGER),  pozwalają uczestnikom na beztroskę i wyzwalają niesamowicie pozytywne emocje. 


A wieczorem... wieczorem znów otworzył podwoje klub dyskusyjny...
My jednak nie potrafimy inaczej. Musimy rozmawiać, zapraszać do rozmów innych, zagadywać, zdobywać nowych znajomych. A takie imprezy zbliżają ludzi, pozwalają zawiązywać więzi, które z maratonu na maraton są coraz trwalsze i mocniejsze.
I tylko rano tak trudno wyjechać... 
Dla ciekawych inne zdjęcia.

1 komentarz: